Kiedyś wszystko było takie proste. Chodziło się do szkoły, na studia, miało się codzienny kontakt ze znajomymi, tymi dalszymi oraz tymi, którzy byli niemal jak rodzina.
Gdy człowiek wyrasta z tego okresu, a potem zakłada rodzinę, zmieniają się priorytety, ale nie tylko. Zmienia się gospodarowanie czasem. Nie spędzamy już całych dni razem z przyjaciółmi ponieważ każde z nas „zajęło się własnym życiem”. Co to oznacza w praktyce? Wstajemy rano. W moim przypadku, zawsze jest to za wcześnie. W pędzie pijemy kawę, w najlepszym przypadku jemy śniadanie i lecimy jak ja to potocznie lubię nazywać „do ro”, czyli do roboty. Ja mam tę komfortową sytuację, że nie muszę każdego dnia wychodzić z domu, aby być w pracy, ale ja to przecież jedna strona. Większość ludzi, a w tym moi przyjaciele zwykle są zajęci podczas wyrabiania etatu plus koszmarny dojazd. Jeśli nie jesteście z Warszawy to pewnie trudno Wam sobie wyobrazić jak wygląda codzienne życie pracujących Warszawiaków. Gdy pracowałam w wydawnictwie, wstawałam codziennie rano o 6.00, o 7.00 wychodziłam już domu, by zawieźć Kubę do przedszkola i dotrzeć do pracy na 8.00. Bywało, że się nie wyrabiałam. Szczęściem w tej całej sytuacji były godziny pracy 8.00-16.00, a nie 9.00-17.00 jak w większości przypadków. W domu byłam parę minut po 17.00, o ile nie musiałam załatwić czegoś po pracy lub nie jechałam na zwykłe zakupy. Potem obiad, jakieś ogarnięcie (dziękuję wynalazcom za zmywarkę!) i często padałam na pysk, a musiałam zająć się jeszcze dzieckiem, spędzić z nim jakoś czas. Ćwiczyłam grubo po 22.00 na dywanie, a z książką usypiałam. Co tu dużo ukrywać, było ciężko i nie widziałam swojego życia w takim wydaniu dalej, także skończyłam z wydawnictwem tak samo jak i z Warszawą. Rok temu przeprowadziłam się do małej podwarszawskiej miejscowości. Rzuciłam się w czarną dziurę, gdzie nie miałam pracy, znajomych i zorganizowanego życia. Miałam kontakt internetowy z moim światem, które zostawiłam za sobą, ale to tylko tyle. Byłam #selfie.
Trzeba było to jakoś poukładać, nie raz już zaczynałam od nowa.
Jak jest teraz? Otaczam się mnóstwem cudownych ludzi. Powiem Wam co się stało.
Miałam dużo szczęścia.
Miejsce w którym mieszkam jest „niewarszawskie”. Mieszkając w Warszawie można mieszkać kilka lat w jednym mieszkaniu i nie znać swoich sąsiadów. Anonimowość obowiązuje, niektórzy za to właśnie lubią Stolicę. Dla mnie to była męczarnia. Kocham Warszawę, ale będąc tylko w niej gościem. Jako „nowi” na nowym osiedlu, zostaliśmy ciepło przyjęci. Moja kochana sąsiadka z piętra, 83 letnia Zuzia jest naszym aniołem stróżem. Moja kochana Kasia z parteru to jedna z tych osób, z którymi jest się naprawdę, bez barier, bez niedopowiedzeń, która zawsze służy pomocą nie oczekując zadośćuczynienia. Jest to jedna z niewielu osób z którą zostawiam swoje dziecko nie czując żadnych obaw. No i nie czyta mojego bloga, woli przyjść na kawę Na osiedlu jest jeszcze kilkoro fajnych ludzi z którymi spotykamy się na ławce, identycznie jak za czasów szkolnych pod moim blokiem w mieście rodzinnym. Im dłużej ich poznaję tym bardziej lubię i dochodzę do wniosku, że można robić z nimi wszystko. Sami zobaczcie.
To tyle jeśli chodzi o szczęście. O resztę musiałam zadbać sama i zrobiłam to – i tu Was zaskoczę – nieświadomie. Dopiero teraz z perspektywy czasu mogę dawać Wam rady z kategorii tytułu tego posta. Koniecznie należy przestać szukać. Przyjaźń dla samej przyjaźni, za wszelką cenę, po prostu się nie uda.
Przeszłam wiele zawodów w przyjaźni, zapewne jak każdy.
Po każdym rozkładałam relację i to jak się skończyła na części pierwsze.
Przeżywałam, płakałam, pytam się sama siebie: dlaczego? Przecież tak się starałam.
I wszystko zaczęło się układać, gdy skończyłam… Skończyłam się starać i pozwoliłam sobie w pełni być sobą. Gdy rozmawiałam ze znajomą psycholożką o straconej kilka lat temu przyjaźni, ona mówiła mi te slogany znane wszystkim: że prawdziwi przyjaciele będą ze mną zawsze, ale ja nie słuchałam, bo zawsze to ja za wszelką cenę chciałam mieć przyjaciół. Wiecie jakich? Na pewno wiecie, takich jak z seriali. Takich, którzy akceptują moje słabości i wady, a jednocześnie umieją żyć z moimi zaletami.
Wiem, że moim błędem było zbyt duże skupianie się na danym człowieku. Byłam zawsze i wszędzie gotowa by służyć pomocą, być, wspierać, pytać jaki dziś dzień i humor i przejmować na siebie problemy ludzi. Każdy ich problem traktowałam jak swój własny i chciałam doprowadzić do jego rozwiązania. To był ogromny błąd.
Jak już wspominałam nie miałam nikogo w nowym mieście, ale pierwszym moim priorytetem było pozbycie się nadwagi skumulowanej po terapii sterydowej. Zapisałam się więc do klubu fitness, od razu karnet open, 10 kilo do zwalczenia. Chodziłam często, z uśmiechem na twarzy, nie bojąc się pytać i rozmawiać z obcymi ludźmi, a potem zapraszać ich do znajomych na Facbook’u. Facebook wiele umożliwia, gdyby istniał wtedy, gdy wylądowałam samotnie, tylko z mężem w Szczecinie, byłoby mi o wiele łatwiej. Niby wirtualny, ale gromadzi prawdziwych ludzi z bliskiego otoczenia. Potem już tylko wystarczyło umówić się na kawę z zafiksowanymi zumbiarkami, trenerami, zagadać ze świetnymi dziewczynami w recepcji, zanieść czekoladki managerowi, który nagiął regulamin i sprzedał po terminie karnet w promocji, porozmawiać z dziewczyną, która okazała się być z mojego rodzinnego miasta. Krótkie, wbrew pozorom nieznaczące rozmowy i gesty sprawiły, że mogę ciepło myśleć o tych wszystkich ludziach i cieszyć się, że są oni częścią mojego życia.
Tak samo zaczynało się w innych sytuacjach, które łączyły mnie z innymi ludźmi. Najpierw krótkie wymiany zdań z mamą chłopca, który chodzi z Kubą na karate, potem zamiast załatwiania własnych spraw przez godzinę, którą ćwiczą chłopcy przepadamy w rozmowie, aż wybiegają z treningu. Potem kawa, Facebook, urodziny Kuby i… ciepłe myśli o tym małżeństwie. W podobny sposób połączyliśmy się z naszymi „urlopowymi” przyjaciółmi: piknik w przedszkolu, zaskoczenie które wciąż przeżywamy dowiadując się jak podobne są nasze życiowe historie, miłość do podróży i wina 😉 oraz niekończące się rozmowy do późnych godzin. Kochamy ich jak rodzinę. W tych wszystkich relacjach potrzebny był jakiś punkt zapalny, coś wspólnego: dziecko lub pasja. Przyjaciele, którzy współdzielą naszą pasję są cudowną inwestycją. Może to być wszystko, blogowanie, sport, nawet praca, ale tu należy być ostrożnym, choć powiem Wam, że da się
Jeśli czujecie się samotni, postarajcie się wyjść ludziom naprzeciw. Jeśli Waszym problemem było tak ogromne ciśnienie na przyjaźń to pozbądźcie się go! Skupcie się na sobie i własnych pasjach, a potem zacznijcie coś robić w kierunku własnego rozwoju. Ja do tej pory mam wspaniałych kolegów fotografów, których poznałam w szczecińskim zgrupowaniu fotograficznym. Połączyła nas fotografia mimo, iż oni byli profesjonalistami, a ja kompletnym laikiem. Nawet nie wiecie ile ciekawych rzeczy można robić, by spotykać się z ludźmi i przy okazji coś tworzyć. Zobaczcie czy w Waszej okolicy są ciekawe zajęcia, ostatnio „nowa” koleżanka fotografka z mojego miasta pokazała na FB, że chodzi na zajęcia z ceramiki i tworzy przepiękne rzeczy, drugą jej pasją jest pieczenie tortów wyglądających jak dzieła sztuki, jakież to piękne poznawać drugiego człowieka niczego od niego nie oczekując! W Internecie można znaleźć grupy ludzi o podobnych zainteresowaniach, czy to będą grupy fotograficzne czy biegaczy, każdy może znaleźć coś dla siebie. Gdy jesteście z ludźmi oddawajcie im całych siebie, a gdy już wyjdziecie ze spotkania skupcie się… na sobie! Dbając o własny rozwój i dobry nastrój, jesteście w stanie więcej dać innym. Ludzie przylgną do osoby, która będzie niosła ze sobą pozytywną energię, będzie dla nich inspiracją, dzięki której im samym uśmiech nie będzie schodził z twarzy.
Mój mąż obraca się w towarzystwie nurków. Zawsze sam jeździł na weekendowe wypady na nurkowania. Opowiadał mi o wspaniałych ludziach, których dzięki temu poznał. W ten weekend pojechaliśmy razem. Dodatkowo zabrałam ze sobą moją blogową znajomość, którą już dawno przeniosłam do reala. Był plażing, czytanie, dobry obiad i pyszne piwo na Mazurach.
Tym razem i ja mogłam poznać Jacka o którym tyle dobrego słyszałam od mojego męża i nie tylko ja byłam pod jego wrażeniem, bo moja blogowa Żółwinka była pod wpływem jego uroku, ciepła i klasy.
W tym przypadku również pasja doprowadziła do tego spotkania.
Dodatkowo zaliczyłam swoje pierwsze nurkowanie w asyście mojego męża. Byłam na 4,5 metrach pod wodą i niestety załapałam bakcyla, a mój mąż cały szczęśliwy z tego powodu już szuka mi własnego sprzętu. Od teraz będziemy już razem jeździć na nurkowania w gronie wspaniałych ludzi.
Powiedzcie sami czy nie lepiej być #FRIENDSIE niż #SELFIE?
Pomimo całego uwielbienia dla swojej osoby i radości spędzania czasu tylko ze sobą, potrzebuję wokół siebie ludzi. Potrzebuję się dzielić. Dzielić życiem, poglądami i pasjami. Uwielbiam też z takich cudownych, otwartych ludzi czerpać. Czerpać inspirację, mądrość i radość.
Jestem #FRIENDSIE i dobrze mi z tym!
Ten wpis powstał przy współpracy z marką SOMERSBY i jest przeznaczony dla osób powyżej 18 roku życia.
Lord Somersby zaobserwował antyspołeczne postawy w Internetach. Chce zmienić modę z #selfie na #Friendsie i ja go popieram! Do tego ma dla Was nagrody! Wrzucajcie na swoje społecznościówki zdjęcia z przyjaciółmi i tagujcie je #Friendsie i #Somersby. Lord Somersby monitoruje sieć i wychwytuje najlepsze zdjęcia oraz je nagradza! Widziałam na własne oczy, gdy pisze w komentarzach i prosi o skontaktowanie się w sprawie wysyłki. Także smatphony lub aparaty w dłoń i zaatakujemy Facebook i Instagram naszymi #Friendsie !
Czy macie wątpliwości, że bycie #FRIENDSIE jest lepsze od bycia #SELFIE?
Ja nie mam. Kocham ludzi i uwielbiam z nimi przebywać.
Zapraszam Was do obejrzenia filmiku na którym widoczne jest moje pierwsze nurkowanie. Niestety woda była mocno zmącona, a to za sprawą 40-osobowej grupy nurków ze zgrupowania Underwater 😉 Obejrzyjcie do końca, a zobaczycie kto dodatkowo nurkował z nami.
Myślę, że to wielkie szczęscie mieć przyjaciela w Tobie.
Bardzo inspirujący wpis
Karolina
Dokładnie, popieram, nic na siłę….
Mimo iz post „sponsorowany” 😉 bardzo fajny wpis i zdjecia!!
Tekst genialny i zazdroszczę tym, którzy mają właśnie Ciebie jako przyjaciela. Takie ever forever! Ja jakoś ostatnio miałam pecha do ludzi. Sama wiesz. I sama dobrze wiesz jak to jest wtedy się zamknąć na świat.
Po pierwsze, wzruszyłam się oglądając filmik:)
Po drugie, zdradzę tajemnicę, że Moaa tak jak w życia, tak i pod wodą ciężka do okiełznania. Mąż M mówił, że ciężko jej było być „pod spodem”:)
Po trzecie, wielki plus za post sponsorowany, a napisany z wielką klasą, szczerością, nie przerysowany i pod publikę.
Po czwarte, było super, dzięki, że mnie zabraliście. Czekam na kolejne filmiki z nurkowania, ale teraz to już M+M+K
Stosunkowo łatwo nie docenić znaczenia ludzi ze swojego blizszego i dalszego otoczenia i np. skupiać na pracy lub zwiazku, czy dzieciach. Jednak trudno o osiagniecie zyciowej pełni, gdy się człowiek nie otworzy na innych. A rozczarowania i zranienia? To ryzyko, które trzeba wliczyć w praktykowanie kontaktów międzyludzkich
Dawno nie czytałam tak fajnego posta. Na Twój blog zaglądam od bardzo dawna i z przyjemnością obserwuję przemianę jaką przeszłaś. Mam wrażenie, że pozbyłaś się całkowicie złej energii i odkąd piszesz z nowego miejsca zarażasz entuzjazmem. Dzięki Tobie zrobiłam sobie mapę marzeń. Pierwsze marzenie (ogromna rewolucja) spełniło się już po dwóch tygodniach. Dziękuję!
Asia
Super wpis! I przede wszystkim cieszę się, że pozbyłaś się tego ciśnienia na przyjaźń, bo pamiętam kilka Twoich wpisów z tamtego etapu i zawsze było mi wtedy Ciebie szkoda. Ja uważam, że zdrowy egoizm potrzebny jest każdemu – kiedy spotykam się z kimś, kto opowiada mi o swoich problemach to oczywiście słucham, pocieszam i staram się pomóc, ale kiedy wracam później do domu to żyję swoim życiem, bo tak jak ja nie przeżyję życia za kogoś innego tak nikt nie przeżyje życia za mnie.
A że friendsie jest lepsze niż selfie to dla mnie oczywistość
Post naprawdę świetny no i daje dużo do myślenia
do tego przepiękne zdjęcia!:)
No tak! bo tylko w Warszawie ludzie pracują cieżko i od wczesnych godzin 😉
świetny post i gratuluję nurkowania- a raczej odwagi;)
przechodziłam taki etap na studiach – wiele osób mianowało się moimi przyjaciółmi, dom pełen ludzi od rana do nocy, super sprawa, imprezy, pogaduchy, różnorodność przeżyć i doświadczeń… do czasu. w pewnym momencie obudziłam się zmęczona ciągłym udzielaniem rad, bieganiem na pomoc w środku nocy, pożyczaniem, wyręczaniem, wysłuchiwaniem innych. obudziłam się w szoku, że wpadłam w jakieś sidła – ja dla wszystkich ale gdy mi potrzeba pomocy wszyscy znikają. postanowiłam być zdrową egoistką. wiele znajomości odpuściłam. potem była przeprowadzka do innego zupełnie miasta – „za mężem”. Prawdziwych przyjaciół garstka mi została niestety rozrzucona po całej Polsce, a ja tkwię w nowym miejscu, mąż non stop w delegacji, niemowlak w domu nie pozwala na podejmowanie zbyt wielu nowych wyzwań 😉 i nie mam parcia na zdobycie przyjaciół na siłę ale rozglądam się ciekawie dookoła bo a nóż widelec wpadnę znienacka na jakąś fantastyczną osobę, z którą mi zaiskrzy? Twój wpis pokazuje, że można. Cieszy mnie to
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Cudowny tekst i czytając go zdanie po zdaniu, czułam się tak jakbyś pisała o moim życiu. Wzruszyłaś mnie! Masz rację, jeżeli ma coś być to będzie, nic na siłę.
Świetny wpis! Chwila refleksji mi się udzieliła… Filmik mnie urzekł
święta prawda z zapatrzeniem w jedną osobę, kiedy chcemy się do niej zbliżyć, stworzyć wyjątkowy związek z konkretnym człowiekiem. to tak nie funkcjonuje, ale trzeba być bardzo mądrym dzieckiem/nastolatkiem, żeby nie popełnić tego błędu, albo zupełnie nie zwracać uwagi na detale. zawsze podziwiałam tych, którzy z ogromną lekkością podchodzili do otoczenia mając przy tym spore grono zaprzyjaźnionych osób. z drugiej strony wydawało mi się, że brakuje im instynktu docenienia, skupienia się momentami bardziej na innych niż na sobie. ale tak to już jest, młodość stanowi okres przejściowy w drodze do dojrzałej przyjaźni, a ta możliwa jest dopiero wówczas, gdy potrafimy określić, czego od takiego związku oczekujemy.
Świetnie jest nurkować, sama chciała bym tego spróbować. Na pewno czuje się wolność.
Również chciałabym nauczyć się nurkować. Faktycznie zawsze lepiej z przyjaciółmi!
Bardzo zgrabnie połączony motyw aktualny przewodni Somersby z rozważaniem o przyjaźni Somersby bardzo mi smakuje, a o przyjaźni mam takie samo zdanie jak Ty. Nie szukamy przyjaźni, bo czujemy się samotni, po prostu wychodzimy o ludzi i dajemy z siebie to, co najlepsze, a Ci, z którymi nam po drodze sami przy nas znajdą się w odpowiednim momencie
Z przyjaźnią jest tak samo,jak z miłością – trzeba wrzucić na luz a sama przyjdzie. Pozytywni ludzie faktycznie przyciągają,ale uważaj na wampirów energetycznych itp. 😉
Małe miejscowości,te w których się wszyscy znają,mają plusy,ale i spore minusy… Przekonałam się o tym 2 tygodnie temu na własnej skórze…
bardzo dobrze mi się Twojego bloga czyta, zostaję na dłużej!:)
fajny artykuł – dużo o tym jak znaleźć przyjaciół też tutaj
http://www.jakoszczedzacjakzarabiac.blogspot.com
A co jeżeli wszyscy mnie olewają i nawet nie przychodzą na spotkanie?
To proste w sumie, olać tak samo i otworzyć się na nowe, prawdziwe relacje.